„Balów Krzyż” odrestaurowany - artykuł Benedykta Popka
„Balów Krzyż” odrestaurowany
Od najdawniejszych czasów krzyże przydrożne, kapliczki Matki Bożej, czy figury różnych świętych wkomponowane były w krajobraz naszych wsi oraz miasteczek. Nie tylko upiększały go i manifestowały uczucia religijne mieszkańców. W wielu przypadkach kryły tajemnice ważnych lokalnych wydarzeń historycznych. Dziś już zapomnianych. W miejscowościach oddalonych od kościołów zachęcały wiernych do majowych modlitw i śpiewów. Zawsze otaczane były wielkim szacunkiem.
W naszych lasowiackich okolicach najstarsze krzyże wykonywane były z drzewa. Przeważnie dębowego, uważanego za najtrwalsze. Ociosywano je starannie toporami przez miejscowych cieśli. Końcówki ramion zdobiono wyciętymi figurami geometrycznymi, w postaci stożków lub kul. Bywało, że wycinano dłutami jakąś datę, nazwę wydarzenia, lub odwołanie do Pana Boga. Przed zakopaniem w ziemię dolną końcówkę opalano, żeby spowolnić proces gnicia.
Krzyże metalowe na kamiennych cokołach zaczęły się pojawiać dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Wraz ze wzrostem zamożności mieszkańców. Kupowano je najczęściej w Rzeszowie, u pośredników różnych firm reklamujących się w ówczesnej prasie. Od 1890 r. także w słynnym zakładzie kamieniarskim pana Franciszka Janika. Tam dobierano i zamawiano również odpowiednie cokoły, wykonywane najczęściej z piaskowca. Kamienia miękkiego, taniego, lecz mało trwałego. Znacznie tańsze było umieszczenie żeliwnego krzyża na cokole z dużego kamienia granitowego wykopanego gdzieś w polu. Na terenie raniżowszczyzny takich kombinacji można spotkać bardzo dużo.
Jeden z takich starych, dziś już zabytkowych krzyży żeliwnych na kamiennym cokole, znajduje się przy drodze powiatowej naprzeciw domu pani Małgorzaty Biały w Mazurach. Przez mieszkańców wioski nazywany był „Balowym Krzyżem”. Jest nie tylko piękny, bogato zdobiony, ale też solidnie wykonany. Pod każdym względem. Część zasadnicza została odlana w żeliwie, przypuszczalnie w latach 80 lub 90-tych XIX w. W tym też czasie wyrzeźbiono w beżowym piaskowcu smukły cokół. Mimo przygotowania odpowiednich miejsc, zarówno w części metalowej, jak i kamiennej nazwisk fundatorów nie utrwalono. Ponieważ stał on niezmiennie na gruncie należącym do rodziny Balów, naprzeciwko ich podwórka można zakładać, iż ufundowali go Balowie. Rodzina znana i szanowana, nie tylko w Mazurach. Cieszyła się opinią pracowitych postępowych i zamożnych rolników. Także pobożnych katolików i patriotów, zasłużonych dla niepodległości naszej Ojczyzny. Prawdopodobnie fundatorami byli rodzice Józefa Bala. Na takie dzieło sztuki żeliwnej i kamieniarskiej w owym czasie stać było nielicznych włościan. Również i z tego powodu otaczany był szczególną opieką przez kolejne pokolenia rodu Balów: Józefa i Zofię, Jakuba i Ewę, Janinę i Józefa Białych oraz ostatnich właścicieli Małgorzatę i Jana Białych.
Wszystkie obiekty zabytkowe stojące pod gołym niebem narażone są na różnego typu zniszczenia. Nie tylko korodowanie żelaza czy piaskowca, lecz również uszkodzenia mechaniczne. Powodowane przez rosnące obok drzewa, przemieszczające się pojazdy oraz złych ludzi. Ten krzyż także one dosięgły. Nie wiadomo co spowodowało jego złamanie, a właściwie to zdruzgotanie części środkowej, wiele dziesiątków lat temu. Przewracające drzewo, spadający konar, czy może żołnierze sowieccy podczas II wojny światowej? Jak wspominają starsi mieszkańcy, po odejściu Armii Czerwonej zauważono wiele zniszczonych krzyży przydrożnych, kapliczek i figur Matki Bożej. Należały do nich między innymi figura św. Huberta w lesie Morgi Kamieńskie, figura Matki Bożej Królowej Korony Polskiej przy kościele w Woli Raniżowskiej, kapliczka z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej wiszącą na dębie w Weryni - opisana w naszej gazecie 2004 r. (czytaj: Benedykt Popek, Postrzelona Madonna z Weryni, część 1, w: Przegląd Kolbuszowski, r. 2004, nr 131, maj, str. 4-5; część 2, nr 132, czerwiec, str. 2-3). W każdym bądź razie żeliwny krzyż został wtedy jakoś złożony, usztywniony żelazną wstawką i przetrwał do obecnego czasu. Do przedwiośnia 2024 r. kiedy postanowiono usunąć zasłaniające go gałęzie stojących obok drzew lipowych. Jedna z nich spadając nieszczęśliwie zawadziła o ramiona krzyża. Dawne „złożenie” nie wytrzymało. Znów rozpadł się na kilka części. Niezbędna była solidna naprawa.
Na prośbę obecnej właścicielki prac naprawczych podjął się jej sąsiad Czesław Białas – utalentowany mechanik, ślusarz i spawacz w jednej osobie. Dysponujący dobrze wyposażonym warsztatem naprawy ciągników rolniczych, maszyn i różnego typu sprzętów. On to nie tylko zespawał fachowo poszczególne elementy żeliwnego krzyża i wizerunku Chrystusa, ale też dorobił brakujące fragmenty. Starannie oszlifował, usunął rdzę i pomalował specjalnie dobraną farbą. Przy okazji oczyścił karczerem powierzchnię cokołu z niszczących piaskowiec mchów, glonów i wieloletnich różnych nalotów. Zorganizował ekipę, która pomogła rozebrać cokół, wzmocnić fundament oraz wypoziomować przechyloną na lewy bok podstawę. Wszyscy pracowali społecznie, czyli bezinteresownie. Tym bardziej zasłużyli, żeby upamiętnić ich nazwiska. Byli to – wymieniony Czesław Białas, jego syn Paweł Białas (operator ciągnika z podnośnikiem), Szymon Sobuś (operator koparki), Roman Czułyt, Krzysztof Gut, Jan Adamczyk. Końcowym etapem prac, wykonanym w dniu 25 marca b.r. było zestawienie poszczególnych elementów cokołu z wmontowanym krzyżem, wypionowanie i sklejenie ich odpowiednią zaprawą. Prace zostały wykonane solidnie. Krzyż odzyskał swą świetność. Na kolejne dziesiątki lat.
– Z tym krzyżem związany jestem od dziecka. Widzę go codziennie kiedy wyjeżdżam z podwórka w pole, do kościoła, sklepu, czy gdziekolwiek. Nie tylko się do niego przyzwyczaiłem ale polubiłem go – powiedział wyraźnie zadowolony Czesław Białas po zakończeniu wszystkich prac. – Kosztowało to trochę roboty, takiej dłubaniny czasochłonnej. Warto się było tego podjąć. Cieszy mnie, że sąsiedzi przyszli chętnie do pomocy. Efekt? Niech ludzie ocenią…
Benedykt Popek
Dokumentację fotograficzną renowacji krzyża wykonał B. Popek